1.
Nie nałykałam się kwasu foliowego tuż
przed, w trakcie zapłodnienia i w tych pierwszych tygodniach zagnieżdżania
zarodka
2.
Nie nacieszyłam się mężem w wersji sam
na sam. Tak wypadło, że najpierw był Leo
w brzuszku, a mąż pojawił się w trakcie trwania ciąży.
3.
Nie zdążyłam zrobić z siebie bóstwa
przed ślubem i sexy mamy na te kilka ciążowych miesięcy. Takie tam kwasy,
niwelowanie przebarwień, mezo i lipo zabiegi.
4.
Nie dorosłam do tego by wyzbyć się
egoizmu. Wciąż pragnę mieć dużo czasu dla siebie: obejrzeć film, zrobić ciepłą
kąpiel i zapomnieć się nie tylko na chwilę.
5.
Nie dorobiłam się niczego oprócz
małych oszczędności, dobrze rokującego męża i doświadczenia emigracji. Kariera
musi poczekać.
6.
Nie zrealizowałam planu na zdrową
wersję siebie: fit, eko i no stres. Leo musi przyjąć matkę taką jaka jest.
7.
Nie wybiegałam się. Gdybym wiedziała,
że czeka mnie kilka miesięcy leżakowania by Leo urodził się zdrowy zrobiłabym
to na zapas.
8.
Nie nabrałam dystansu do tematu ciąży
i macierzyństwa. Wciąż na nowo kompletuję wyprawkę zastanawiając się czy
postawić na zdrowe minimum czy chore szaleństwo. Szczepić, nie szczepić. I ten
kolor ścian w pokoju Leonarda, bardziej mięta czy ostrożna szarość.
Dobrze, że nie musiałam wybierać
między chłopcem a dziewczynką… to
wybrała natura, jak również czas i miejsce w którym pojawi się nowy
człowieczek.
Ja niby planowałam ciąże, a też kilku rzeczy nie zrobiłam. I szczerze? Nie wiem czym bym zrobila nawet, gdyby posiadanie dziecka dwlekło się w czasie ;) tak to już jest, że zaluje się tego czego się nie zrobiło, a jednak ciągle się odwleka, ciągle jest "jutro".
OdpowiedzUsuń